Jak to się mówi: święta, święta i po świętach :)
A święta pracowite były i nie tylko pod kątem chłonąco- trawiącym ;)


Z silnym poczuciem obowiązku przystąpiłam do zwiększenia swojej kolekcji biżuterii hand-made, choć głównie ograniczyłam się do bransoletek wykonanych metodą szydełkowo- koralikową. Trzy zwykłe i jeden splot turecki. Jednakże turka jeszcze nie wykończyłam, więc później się pochwalę :) a na zielono- niebieskiej z 11/0 i 8/0 łapki położyła Teściowa, to i szybko się z nią pożegnałam (z bransoletką, nie Teściową :P).
Ciężko też walczyłam z igłą i sznurkami sutasz tworząc kolczyki w kolorze zielono- czarnym oraz próbując ukończyć bransoletkę w podobnym zestawieniu kolorystycznym. Jak na razie wszystko w częściach i na etapie radosnej twórczości, ale już niedługo zakończę oba projekty. A kolejne czekają na realizację. Ach, gdyby tylko więcej wolnego czasu mieć, to bym tylko siedziała i szyła i szyła i poznawała inne techniki tworzenia biżuterii... Jak na razie z tego całego szału sutaszowego powstały dwie pary kolczyków, z czego jedna para (czarne kolczyki) znalazły właścicielkę w Gdańsku. Mam nadzieję, że spełniły oczekiwania, ponieważ były moją pierwszą produkcją i samodzielnym pomysłem. Oraz naszyjnik w kolorze zielono-niebieskim, który z kolei trafił do koleżanki z pracy w ramach wymiany naszyjnik za naszyjnik.

A w ogóle, co to byłby za pobyt w Trzcinnie, gdyby coś się nie stało. A stało się, oczywiście z udziałem sierściuchów, bo te chyba by się prędzej pochorowały niż coś nie wywinęły. Słodka Lolitka (kocica Teściów) postanowiła się dokarmić (bo świąteczne żarełko to za mało dla tak boskiej przedstawicielki rodu Felis) i upolowała sobie ptactwo. W sumie to ptaszynę. Mini ptaszynę. Przytargała żywego ćwirka do domu i na schodach próbowała oskubać maleństwo z piórek. Ale robiła to tak głośno, że najnormalniej w świecie przeszkodziłam w tym sadystycznym procesie. I tak kolejna istota została ocalona przed śmiercią w paszczy polskiej wersji tygrysa. Pełzacz leśny przeżył, przez noc nabrał sił i na Lany Poniedziałek został zwrócony swojemu naturalnemu środowisku. A Lolka strzeliła focha.
Żałuję tylko, że nie udało mi się zrobić "sicznemu taszkowi" zdjęcia an face. Gdyby spojrzenia mordowały, to, które posłało mi to puchate maleństwo siałoby pogrom :)

Posadziłam malucha na oknie, żeby sobie odfrunął, ale chyba mu się ciepło zrobiło, bo zasnął. więc zgarnęłam go z powrotem do pokoju. No nie będę wyganiać maleństwa na śnieg i mróz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz